Spis treści
- „Nie urodziłem się z zielonym kciukiem”. Trudne początki
- Dlaczego warto posiadać rośliny w mieszkaniu?
- Obalamy mit, każdy może mieć „rękę do roślin”
- Roślinne lifehacki i sprawdzone patenty na bio nawozy
- Gatunki dla osób początkujących i roślinnych wyjadaczy
- Warto kupić rośliny z sieciówek? Co zrobić, gdy trafi nam się „zdechlak"?
- Poradnik Roślinne Historie
- Roślinna społeczność – od pasji do planów na przyszłość
- Zielona skarbnica wiedzy - Dawid Oleszko. Zdjęcia
„Nie urodziłem się z zielonym kciukiem”. Trudne początki
Dawid (Ig: roslinnehistorie), choć od dziecka miał styczność z roślinami, pierwotnie nie odnosił sukcesów w ich pielęgnacji. Jak sam mówi, początki były pełne porażek, a rośliny często nie przeżywały próby czasu. Jednak z biegiem lat nauczył się, jak naprawdę dbać o zielonych towarzyszy.
Rośliny były obecne w moim życiu od zawsze. Babcia miała ogromne juki i monstery, które sięgały sufitu — a ten sufit naprawdę był wysoki. Od dziecka bawiłem się w ziemi, podskubywałem martwe fragmenty pędów, coś tam podlewałem… Choć wtedy bardziej z ciekawości niż z troski. Ale ten moment, który naprawdę pamiętam jako początek mojej własnej przygody, to paproć, którą podkradłem mamie z parapetu. Niestety, nie pożyła długo. Podobnie jak wiele innych roślin, które później próbowałem uprawiać. Jedne uschły, inne zgniły, część po prostu marniała z dnia na dzień. Miałem naprawdę bogatą kolekcję roślinnych porażek. Więc nie, nie urodziłem się z „zielonym kciukiem”. Na początku też miałem na koncie więcej strat niż sukcesów.
Przełom przyszedł wtedy, gdy zrozumiałem, że roślina to nie tylko dekoracja, tylko żywa istota. Że nie wystarczy postawić jej na parapecie i liczyć, że „sama sobie poradzi”. Trzeba poznać jej potrzeby, sprawdzić, skąd pochodzi, jakie lubi warunki i co jej służy. Dopiero wtedy rośliny zaczęły u mnie rosnąć — a nie znikać. Zrozumiałem, że rośliną trzeba się po prostu zainteresować.
Dlaczego warto posiadać rośliny w mieszkaniu?
Rośliny mają nieoceniony wpływ na atmosferę w naszym domu. Dzięki nim wnętrza mogą stać się bliższe naturze i bardziej przytulne. Jednak jak się okazuje, ich obecność to nie tylko estetyka, ale także… stres. Dawid, choć docenia zalety roślin, nie ukrywa, że ich pielęgnacja może przynosić również pewne zmartwienia.
Rośliny wnoszą do wnętrza coś, czego nie da się podrobić — życie, spokój, naturę. Sprawiają, że mieszkanie staje się bardziej przytulne, cieplejsze, bardziej nasze. Zieleń działa kojąco, wycisza, poprawia nastrój… przynajmniej w teorii (śmiech).
Bo szczerze? W praktyce jak widzę, że jakiś liść zaczyna żółknąć, drugi coś się marszczy, trzeci wygląda podejrzanie, to ja się wcale nie relaksuję. Ja już analizuję w głowie - za sucho? Za wilgotno? Coś z korzeniami? Może szkodnik? No więc ta cała relaksacja szybko zmienia się w diagnostykę.
Ale jeśli roślina ma się dobrze, to rzeczywiście potrafi zrobić robotę. Nawilża powietrze, poprawia mikroklimat, oczyszcza je (do pewnego stopnia), wytwarza tlen i sprawia, że w domu się po prostu lepiej oddycha. A poza tym – kiedy widzisz, jak coś rośnie dzięki twojej opiece, to daje ogromną satysfakcję. I może nawet poczucie, że masz wpływ na ten kawałek świata wokół siebie.
Wielu z nas decyduje się na rośliny w domu nie tylko ze względu na ich estetyczny wygląd, ale także korzyści zdrowotne. Które więc gatunki mają pozytywny wpływ na nasze zdrowie?
Na zdrowie psychiczne zdecydowanie wszystkie. Obserwowanie roślin, dbanie o nie, nawet samo przebywanie wśród zieleni potrafi realnie uspokajać i poprawiać nastrój. To naprawdę działa. Jeśli chodzi o wpływ somatyczny, czyli fizyczny, to niektóre rośliny faktycznie mogą poprawiać jakość powietrza – wytwarzają tlen, nawilżają je i w pewnym zakresie pomagają usuwać zanieczyszczenia. Oczywiście nie robią z mieszkania dżungli amazońskiej, ale ten mikroklimat, który tworzą, jest zauważalny.
W sypialni sprawdzą się rośliny, które dobrze radzą sobie w spokojnym, lekko zacienionym miejscu i które wytwarzają tlen także nocą – jak sansewieria czy aloes. Dodatkowo paprocie, które świetnie nawilżają powietrze, i skrzydłokwiat, znany z tego, że jest jednym z lepszych „oczyszczaczy” w domowych warunkach. Można dorzucić też zielistkę – jest łatwa w uprawie, a przy okazji dobrze filtruje powietrze.
W kuchni sprawdzają się rośliny użytkowe, takie jak bazylia, mięta czy tymianek – są praktyczne, aromatyczne i łatwo dostępne. Ale warto też pomyśleć o roślinach ozdobnych, które lubią podwyższoną wilgotność – jak epipremnum czy maranta. Szczególnie w okolicy zlewu albo kuchenki, gdzie para wodna robi im mikrospa.
Warto jednak pamiętać, że nasze mieszkania to nie są hermetycznie zamknięte laboratoria – powietrze się wymienia, ciągle dochodzi do cyrkulacji. Więc jedna roślina niczego nam magicznie nie oczyści ani nie nawilży. Ale już kilka, kilkanaście roślin o podobnych właściwościach potrafi zrobić wyraźną różnicę.

i
Obalamy mit, każdy może mieć „rękę do roślin”
Często jeśli nie odnosimy sukcesów w uprawie roślin twierdzimy, że „nie many ręki do roślin”. Ale jak zauważa Dawid, problem zazwyczaj nie wynika z nieposiadania naturalnego talentu, lecz z braku odpowiedniej wiedzy o pielęgnacji roślin.
Ja też kiedyś nie miałem ręki do roślin. I nie dlatego, że mi jej brakowało z natury, tylko dlatego, że nie miałem podstawowej wiedzy o tym, co właściwie próbuję uprawiać. I stąd brało się całe pasmo porażek. Jedna paproć nie przeżyła, druga też nie, trzecia poszła tą samą drogą. Metoda prób i błędów — głównie błędów.
Dziś często słyszę, że „mam rękę do roślin”. Tylko że ta ręka sama się taka nie zrobiła. Ona została nauczona, jak być „zieloną”. Wiedza to podstawa. Bez niej możemy próbować, kombinować, ale to trochę jak prowadzenie auta z zasłoniętymi oczami. Da się – ale raczej nikt nie poleca.
Kiedy zaczynałem, internet dopiero raczkował. Nie było tylu źródeł, nie było kogo zapytać. Dlatego większość rzeczy musiałem wypracować sam, a teraz tym wszystkim dzielę się dalej. Chociażby w moim poradniku Roślinne Historie, który napisałem właśnie po to, żeby innym było łatwiej zacząć – bez konieczności uśmiercania trzech paproci po drodze.
Bo ta ręka do roślin to nie prezent z nieba, tylko efekt wielu pomyłek, rozgrzebanej ziemi i kilkuset, jak nie tysięcy, przesadzonych roślin.
Roślinne lifehacki i sprawdzone patenty na bio nawozy
Każdy, kto zaczyna swoją przygodę z roślinami, szuka prostych trików, które pomogą w pielęgnacji. Dawid, testując przez lata różne metody, dzieli się swoim sprawdzonym lifehackiem. To patent, który pozwoli uniknąć błędów często popełnianych przez początkujących hodowców.
Moim niezawodnym lifehackiem, który wielokrotnie mi się sprawdził, jest podlewanie od dołu. Gdy roślina stoi w miejscu, gdzie panują nieodpowiednie warunki, światła jest mało, temperatura spada albo powietrze robi się zbyt suche, to naprawdę trudno określić, ile wody można jej bezpiecznie podać. W takich sytuacjach łatwo przesadzić, a nadmiar wody przy kiepskim świetle i chłodzie to gotowy przepis na gnicie. Podlewanie od dołu działa wtedy dużo lepiej, bo ogranicza ryzyko dostarczenia zbyt dużej ilości wody naraz.
Nie wiesz, jak podlewać? Boisz się, że przelejesz? Podlej od dołu, bo to po prostu bezpieczniejsza droga. Roślina weźmie tyle, ile potrzebuje, a ty nie zrobisz jej krzywdy jednym nieprzemyślanym chluśnięciem.
Warto też pamiętać, że wszystkie rośliny można podlać od dołu, ale nie wszystkie dobrze znoszą podlewanie od góry. Przykład? Begonia królewska. Jej tkanki, zwłaszcza ogonki liściowe, są mocno wysycone wodą, więc kontakt z wodą z zewnątrz, np. przy zalaniu nadziemnych części, może szybko doprowadzić do ich gnicia. A podlewanie od dołu całkowicie eliminuje ten problem.
Do tego przezroczysta doniczka i mamy duet idealny. Widać, jak rozwija się system korzeniowy, widać, jak wysoko woda podsiąka, wszystko jest pod kontrolą. To taki lifehack dwa w jednym.
Zaraz po podlewaniu, kolejnym kluczowym elementem w pielęgnacji roślin jest nawożenie. Dawid zwraca uwagę, że domowe sposoby mogą wspierać rośliny, ale nie zastąpią pełnowartościowych nawozów. Choć wiele osób chętnie sięga po bionawozy z własnej kuchni, to trzeba podejść do nich z umiarem.
Domowe nawozy to temat, który regularnie wraca w pytaniach. I jasne, da się coś podziałać z tego, co mamy w kuchni, ale trzeba od razu powiedzieć: to są dodatki, a nie pełnoprawne nawozy. To nie jest tak, że zalejesz rośliny wodą po ryżu czy po bananie i nagle będą ci kwitnąć jak w katalogu.
Można wykorzystać np. wodę po gotowanych warzywach — ale tylko wtedy, gdy nie była solona. Są w niej śladowe ilości minerałów i może delikatnie wspomagać rośliny. Popularne są też fusy po kawie, ale tu trzeba bardzo uważać, bo potrafią zbyt mocno zakwasić ziemię i często pleśnieją, zwłaszcza w wilgotnym podłożu. Skorupki jajek to klasyk, niby źródło wapnia, ale zanim coś z nich się roślinie przyda, to musi się najpierw dobrze rozłożyć więc albo do kompostu, albo drobno zmielić.
No i oczywiście bananówka. Czyli zalanie skórek od banana wodą i odstawienie na dwa, trzy dni. Taką wodą później podlewa się rośliny. Teoretycznie dostarczamy im potasu i magnezu, ale w praktyce to bardzo łagodne działanie. Trzeba też uważać, żeby nie trzymać tego za długo, bo zaczyna fermentować i zwyczajnie śmierdzi.
Nie istnieje żadna uniwersalna domowa odżywka na wszystko. Każda roślina ma swoje potrzeby, a to, co czasem wyciągamy z kuchennych odpadków, działa bardzo różnie i często bardziej na zasadzie „może pomoże”, niż faktycznej kontroli nad tym, co dajemy roślinie. Dlatego traktuję te sposoby raczej jako ciekawostkę niż realne nawożenie.
Gatunki dla osób początkujących i roślinnych wyjadaczy
Jeśli dopiero jesteś na początku swojej przygody z roślinami, łatwo się pogubić w gąszczu dostępnych gatunków. Jakie rośliny będą najlepsze na start? Dawid wskazuje na te, które wybaczają błędy i nie wymagają nadmiernej uwagi.
Zacznijmy może od tego, że pojęcie „łatwa roślina” jest względne. To, co dla jednej osoby będzie banalne w uprawie, dla innej okaże się nie do przejścia. Wszystko zależy od warunków w mieszkaniu, od podejścia, regularności, a czasem nawet od szczęścia. Dla mnie rośliny trudne to takie, które mimo naszych starań, dmuchania i chuchania nie wykazują żadnej chęci współpracy. I niestety, każdemu może się taka trafić.
Ale są też takie, które u większości osób mają większą szansę się sprawdzić właśnie przez swoją tolerancję na błędy. Na przykład sansewieria. Można o niej zapomnieć, przestawić, nie podlewać przez tydzień albo trzy, a ona i tak będzie wyglądać, jakby nic się nie stało.
Zamiokulkas to kolejny pewniak — jeden z tych gatunków, który naprawdę wybacza sporo i potrafi długo wyglądać dobrze, nawet jak coś pójdzie nie tak.
Dobrą opcją na start będzie też epipremnum, które rośnie szybko, jest odporne, a do tego można je łatwo rozmnażać. Aglaonema sprawdzi się tam, gdzie światła jest mniej, a grubosz (czyli potocznie drzewko szczęścia) lubi mieć sucho, więc idealny dla zapominalskich. Uwaga, bo to „sucho” jest troszkę zgubne. Tak, sucho, ale przez chwilę.
Uważam, że paprocie to dobry wybór i stosunkowo proste rośliny, bo wystarczy utrzymać stale lekko wilgotne podłoże. Nie dopuścić do przesuszenia ani na dzień, ani na godzinę. Nie musi być mokro, ma być po prostu stabilnie wilgotno. Czyli podlewamy trochę, czekamy 2–3 dni, znowu trochę i tak w kółko. Przy takim rytmie paprocie naprawdę potrafią rosnąć pięknie. Ogólnie wiele roślin wilgociolubnych będzie dobrym wyborem na początek, właśnie dlatego, że wystarczy im ta stała wilgotność, a przy regularnym podlewaniu to łatwo osiągnąć.

i
Niestety nie wszystkie rośliny są tak wyrozumiałe. Niektóre gatunki są prawdziwymi wyzwaniami, które potrafią wystawić na próbę cierpliwość nawet najbardziej doświadczonych roślinnych zapaleńców. Dawid przyznaje, że są takie rośliny, które wcale nie ułatwiają życia, a raczej stawiają przed nami prawdziwe wymagania.
Rośliny trudne? Jasne, że są. I to takie, które właśnie wspomniałem w poprzednim pytaniu – czyli te, które nie chcą z nami współpracować mimo naszego dmuchania i chuchania. Alokazje to świetny przykład. W teorii wyglądają pięknie, ale w praktyce bywają kapryśne. Zmienisz im miejsce – obrażone. Podlejesz trochę za dużo – foch. Powietrze zbyt suche? Zaczynają zrzucać liście. Nawet kiedy wypuszczają nowy liść, często robią to kosztem starego. I tak w kółko. To naprawdę rośliny dla cierpliwych i wyrozumiałych.
Do tej samej kategorii dorzuciłbym kalatee i maranty, które też mają swoją listę żądań. Jeśli powietrze i podłoże są za suche – liście zaczynają się zwijać, często brązowieją na brzegach i pojawiają się suche, brązowe, chrupkie plamy. Jak chrupki. Z kolei jeśli podlejesz za dużo – pojawiają się brązowe i wodniste w dotyku plamy na liściach. Czasem nie wiadomo, co się wydarzyło, a one i tak wyglądają, jakby miały zaraz zejść. Wszystkie trzy – alokazje, kalatee i maranty – potrafią być bardzo kapryśne i nie zawsze chcą się dopasować do warunków, które mamy w domu. Ale jak już trafisz z pielęgnacją, to potrafią odwdzięczyć się pięknym wyglądem.
Warto kupić rośliny z sieciówek? Co zrobić, gdy trafi nam się „zdechlak"?
Zakup roślin w sieciówkach często budzi kontrowersje. Dawid, choć nie unika tych miejsc, zwraca uwagę na różnice w traktowaniu roślin, które mogą być zauważalne.
Myślę, że rośliny warto kupować wszędzie. I w sieciówkach, i na targach, i w centrach ogrodniczych. Tylko trzeba mieć świadomość, że w różnych miejscach rośliny są różnie traktowane. W jednych lepiej, w drugich gorzej i to nie zawsze idzie w parze z prestiżem miejsca. To nie jest tak, że w sieciówkach jest najgorzej. W typowych sklepach ogrodniczych też można trafić na rośliny w słabym stanie. Dlatego najlepiej kierować się zdrowym rozsądkiem i kupować tam, gdzie nam wygodnie i gdzie roślina po prostu wygląda dobrze.
A czy każdą roślinę z outletu da się uratować? No niestety – nie. Są takie, które wyglądają na zmarnowane, ale zaskakują żywotnością. Są też takie, które mimo prób po prostu się nie podniosą. I to też jest okej.
Dobrym przykładem jest storczyk, ten klasyczny, czyli falenopsis. Najczęściej trafia na tzw. półki śmierci, bo kwiaty już przekwitły, pędy kwiatostanowe uschły, liście żółkną, całość wygląda jak po przejściach. I teraz wyobraźmy sobie, że takich storczyków stoi na półce dwadzieścia. Wszystkie wyglądają marnie, ale warto zajrzeć do doniczki, aby sprawdzić, co się dzieje z korzeniami. Może się okazać, że tylko kilka z nich ma grube i zdrowe korzenie, a reszta to już zgniła kiszonka. Warto wtedy wybrać tego „najmniej zdechłego”, z największą szansą na odbicie, bo nawet wśród zdechlaków da się znaleźć takie, które naprawdę warto uratować.
Warto też mocno przyjrzeć się części nadziemnej. Jeśli nie ma w niej żadnego życia, liście są całkiem zasuszone albo zgniłe, to może lepiej odpuścić. Jasne, zawsze można próbować, ale pytanie brzmi: czy warto marnować czas i miejsce na coś, co już dawno przeszło na drugą stronę tęczy? Oceniając stan liści czy łodyg, można oszacować czy jest jeszcze sens się z tym męczyć i mierzyć siły na zamiary.
Z drugiej strony, „zdechlaki” mają swój urok edukacyjny. To świetny materiał do nauki i testów. Można próbować różnych rzeczy: przesadzania, przycinania, nawożenia, kąpieli. Jeśli coś zadziała, to super, mamy sprawdzony sposób. A jeśli nie, no to trudno, może roślina i tak była już martwa. Ale przynajmniej uczymy się bez ryzyka utraty zdrowego, drogiego okazu. I za to właśnie „zdechlaki” da się polubić.
Poradnik Roślinne Historie
Dawid Oleszko jest także autorem poradnika „Roślinne Historie”, książki, która łączy pasję do roślin z praktyczną wiedzą. Dla kogo został stworzony?
Poradnik Roślinne Historie powstał z myślą o osobach, które mają już za sobą pierwsze próby z roślinami. Takich, które wiedzą, jak wygląda konewka (w cudzysłowie, wiadomo) i może już parę razy coś im zwiędło, zgniło albo uciekło z doniczki. Ale nie tylko, bo to książka jest również dla zupełnie zielonych w temacie. Takich, którzy chcą zacząć, ale nie mają pojęcia, od czego. Wszystko jest tłumaczone od podstaw, prostym językiem, więc nawet ktoś, kto dopiero wchodzi w temat, znajdzie tu coś dla siebie. A jednocześnie są tu sprawy, które nawet tym bardziej obytym przypomną: „A, no tak, zapomniałem, że to ma znaczenie!”.
W zamyśle to był poradnik dla tych, którzy są gdzieś między początkiem a średnio zaawansowanym etapem roślinnej zajawki, czyli dla zdecydowanej większości. Dla tych, którzy nie chcą czytać encyklopedii botaniki, ale też nie wystarcza im już ogólnikowe „podlewaj raz w tygodniu”.
Założenie było proste: połączyć praktyczną wiedzę z luźnym, przystępnym stylem. Pokazać, że pielęgnacja roślin nie musi być ani stresująca, ani oderwana od rzeczywistości. Że można mówić o ziemi, nawozach, chorobach i rozmnażaniu bez zadęcia, ale z konkretem. I że najwięcej uczysz się, kiedy coś robisz. Nawet jeśli czasem coś pójdzie nie tak. Właśnie dlatego między innymi sporo miejsca poświęciłem podłożom. Z czego się składają, jak działają, jak różne składniki wpływają na rośliny. To wiedza, której często brakuje nawet tym, którzy mają sporo roślin, a nie do końca wiedzą, dlaczego coś działa albo nie.
Chciałem też pokazać, że każda roślina to historia. Nie tylko taka, którą tworzymy, dbając o nią, ale też taka, którą ona sama opowiada przez to, jak reaguje na naszą opiekę, warunki, błędy i sukcesy. Rośliny uczą uważności, cierpliwości i czasem trzeba je po prostu… zrozumieć. Albo przynajmniej dać im szansę
Roślinna społeczność – od pasji do planów na przyszłość
Dawid prężnie działa również w środowisku internetowym, gdzie zyskał grono wiernych obserwatorów. Pierwotnie nie miał jednak planu na budowanie społeczności online. Jak więc doszło do tego, że na Instagramie obserwuje go blisko pół miliona osób?
Na początku nie planowałem budowania żadnej społeczności. Po prostu dzieliłem się wiedzą, bo miałem już solidne doświadczenie i konkretną wiedzę o roślinach. Wiedziałem, co działa, a co nie i pomyślałem, że może komuś się to przyda. Okazało się, że ludzi to nie tylko interesuje, ale że mają podobne pytania, rozterki i problemy. No i tak poszło.
Z czasem zrobiło się z tego coś większego. Społeczność ludzi, którzy albo dopiero co wzięli do ręki konewkę, albo już mają dżunglę w salonie, ale wciąż chcą się czegoś dowiedzieć albo po prostu pośmiać z roślinnych historii, albo histerii (śmiech). I to jest super. Bo można mówić o roślinach tak, jak się mówi do ludzi — normalnie. Bez spiny, bez łaciny, a i tak rosną jak świry.
A co daje mi taka społeczność? Przede wszystkim poczucie, że to, co robię, ma sens. Ale też — nie oszukujmy się — to jest już marka osobista. Marka, która może mieć swoje produkty. I będą. Mieszanki podłoży dla konkretnych grup roślin to pierwszy krok. Potem może coś jeszcze. Bo skoro są ludzie, którzy ufają temu, co robię i mówię, to czemu nie stworzyć czegoś, co naprawdę im się przyda?
Bo wiesz — jak już jest marka, to aż się prosi, żeby poszły za nią produkty. I ja zamierzam to zrobić. Ale bez tej społeczności nic by z tego nie było.
Dawid nie poprzestaje jednak na internetowym obszarze. Jak wyglądają jego plany na przyszłość?
Na ten moment moim celem jest rozwój marki osobistej, którą już udało mi się zbudować — i wykorzystanie tego potencjału w tworzeniu własnych produktów. Najbliżej mi do wypuszczenia serii autorskich mieszanek ziemi — takich, które będą przemyślane, dobrze opracowane i dopasowane do konkretnych grup roślin. Bez ściemy, bez torfu, za to z wiedzą i praktyką, którą przekazuję ludziom od lat.
Mam też plany rozwoju działalności edukacyjnej. Chciałbym częściej pojawiać się na warsztatach, targach, może w mediach. I dalej robić to, co już robię — czyli edukować, dzielić się doświadczeniem, ale tak „po mojemu”, z dystansem, humorem i bez lania wody.
W planach jest również poszerzenie oferty – być może o produkty związane z pielęgnacją roślin, o dodatki do podłoży, a może kiedyś nawet o większe rzeczy, jak np. akcesoria do uprawy. Czas pokaże, co będzie realne. Na razie robię to krok po kroku, ale mam jasny kierunek.
Zielona skarbnica wiedzy - Dawid Oleszko. Zdjęcia
Przeczytaj także: Podlałam monsterę domową odżywką i padła. Podstawowe błędy w pielęgnacji roślin