Cel uświęca środki? Cwaniacki sposób na dogrzanie mieszkania kosztem sąsiadów
Nie da się ukryć, że czeka nas dość trudna zima – głównie pod względem finansowym. Ogrzewanie mieszkań i domów, według prognoz, może kosztować nas nawet kilkaset złotych więcej niż rok temu. Niektórzy są jednak w stanie zrobić wszystko, byle nie płacić za ciepło. Nawet kosztem sąsiadów.
Po co mi kaloryfer? Mam sąsiada!
Nihil novi. Dogrzewanie własnego mieszkania kosztem sąsiadów to praktyka stosowana na szeroką skalę już w PRL. Wystarczy zakręcić kaloryfery i ogrzewać się ciepłem z sąsiednich mieszkań. „Idealnie”, gdy nasz lokal położony jest w samym centrum bloku czy wieżowca i otoczony jest wianuszkiem mieszkań.
Na takie pomysły wpada wielu Polaków każdej zimy. Fakt przytacza ciekawy przypadek z jednej z warszawskich spółdzielni mieszkaniowych.
Jeden z lokatorów uparł się i nie wpuścił do swojego mieszkania ekipy zakładającej instalację cieplną, nie pozwolił też zamontować kaloryferów ani poprowadzić pionów do innych lokali. Jego mieszkanie znajduje się na pierwszym piętrze dwukondygnacyjnego domu i jest ze wszystkich stron otoczone sąsiadującymi lokalami. Położenie idealne.
W rozmowie z dziennikiem przedstawicielka rzeczonej wspólnoty powiedziała, że problematyczny lokator motywował swoją decyzję ogrzewaniem mieszkania na własną rękę, piecem gazowym. Jednak istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że mężczyzna po prostu chciał uniknąć kosztów i dogrzewać swój lokal kosztem sąsiadów.
Takich historii jest wiele. Ale nie wszyscy „spryciarze” zakręcają grzejniki i czekają, aż dogrzeją ich sąsiedzi. Niektórzy odkręcają je tylko minimalnie, licząc, że skorzystają z pracujących na maksa kaloryferów sąsiadów. Polak potrafi.