Powrót do dzieciństwa

2015-01-12 14:28

W domu dziadków w Wołominie Ula spędziła pierwsze dwa lata życia, a później wiele cudownych wakacji. Dziś mieszka tu ze swoją rodziną. Na poddaszu, które przez cały czas zdawało się na nich czekać

Wołomin
Autor: Marcin Czechowicz Sofa w salonie to mebel najczęściej używany przez domowników – Ulę, jej męża Marcina i trzyletniego synka Marcela. Gospodyni kupiła ją w komisie i od razu przekazała w ręce tapicera.

Ula mieszkała w różnych miejscach, ale myślami często wracała do domu dziadków. – Czułam się tu jak na wsi. Rankami budziło mnie pianie koguta. Babcia smażyła pyszną jajecznicę, a dziadek zachęcał do buszowania w ogródku – wspomina Ula, filolog rosyjski, absolwentka turystyki i rekreacji. Dziś nauczycielka języka angielskiego oraz rosyjskiego, mama Marcelka, żona Marcina.

Blisko chmur

Przyszłego męża Ula poznała na lotnisku. Szybko okazało się, że mają wspólne pasje oraz marzenia o własnym domu. Kilka lat po ślubie zdecydowali się skorzystać z propozycji dziadka Frania, by zaadaptować poddasze jego domu. – Budynek powstał w latach 60. dzięki sile rąk i woli dziadków – mówi Ula. – Z uwagi na obowiązujące ograniczenia metrażowe miał jedynie parter. Poddasze pełniło funkcję strychu. Przestrzeń pod stropem cierpliwie czekała, by ktoś się nią zajął -– dodaje. Czekała na Ulę i Marcina.

Wielka przebudowa

Para zaprojektowała nowy układ poddasza: salon z kuchnią, dwie sypialnie, łazienkę z oddzielną pralnią. Razem dziewięćdziesiąt metrów kwadratowych. W miejsce małych okien zaplanowali przeszklenia od podłogi po sufit. Przeanalizowali szczegóły i ruszyli na spotkanie z twardą rzeczywistością. Pierwsze zadanie polegało na usunięciu z podłogi „pół metra” trocin. Potem pojawiły się problemy z niesolidną ekipą. – W trudnych chwilach dziadek wspierał nas historiami o swoich przygodach budowlanych. Rozładowywał napięcie i chyba dzięki temu dobrnęliśmy szczęśliwie do końca – opowiada Marcin. Zostało tylko urządzenie piętra.

Sama przyjemność

Postawili na styl vintage z elementami prowansalskimi, poduchami, serwetami, bibelotami. – Tak jest przytulnie i ciepło – tłumaczą. Wiele mebli sprowadzili z Francji, gdzie mieszka brat Uli. Wiele kupili na targach staroci (tu bezcenna okazała się mama, z „radarem” do szukania perełek). Ula nauczyła się odświeżać drewniane meble i dodatki, zaraziła nawet pasją męża. – Mimo upiększeń, zmian,  unowocześnień dom jednak pozostaje taki sam – dodają. – Na tym polega magia. Nadal w progu na dole wita uśmiechnięty dziadek. A ciocia zaprasza na szarlotkę.

Nasi Partnerzy polecają

Materiał Partnerski

Materiał sponsorowany

Podziel się opinią
Grupa ZPR Media sprzeciwia się głoszeniu opinii noszących znamiona mowy nienawiści przepełnionych pogardą czy agresją. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, powiadom nas o tym, klikając zgłoś. Więcej w REGULAMINIE