„Babranie się w glinie” stało się jej pasją i zawodem. Magdalena i CudoTwory

2025-09-30 12:34

Ceramika to nie tylko materiał – dla Magdaleny jest sposobem na wyrażenie siebie, procesem twórczym, który zaczyna się w jej głowie, a kończy w formie ręcznie wyrabianych przedmiotów. „To opowieść o pasji i uważności, z jaką podchodzę do tego, co robię." W rozmowie z twórczynią marki CudoTwory odkrywamy, jak pasja do gliny przerodziła się w profesjonalną działalność, która łączy estetykę z funkcjonalnością.

CudoTwory (ig: cudo.twory) to marka ceramiki stworzona przez Magdalenę.  Za jej powstaniem stoi pasja do rękodzieła i twórczości, która przerodziła się w projekt pełen autentyczności. 

Początki „babrania się w glinie”

Jak zaczęła się Pani przygoda z ceramiką? 

Ceramika pojawiła się w moim życiu na pierwszym roku studiów na Akademii Sztuki w Szczecinie, gdzie studiowałam wzornictwo o profilu projektowania produktu. Na studia poszłam bez konkretnego planu na siebie, nie wiedziałam nawet, czy wzornictwo to coś, co mnie interesuje.

Jednym z pierwszych przedmiotów były zajęcia w pracowni rzeźby, gdzie od samego początku pracowaliśmy z gliną - podstawowym materiałem w ceramice. Do tamtej pory nie przyszłoby mi do głowy, że „babranie się” w glinie może sprawiać mi tyle radości. Później poznaliśmy ceramikę, jako technologię co stanowiło rozwinięcie wcześniejszych zajęć. Właśnie wtedy pojawiła się we mnie pierwsza iskra fascynacji tą dziedziną.

Od początku praca z gliną dawała mi ogromną satysfakcję i działała na mnie relaksująco. W pracowni mieliśmy koło garncarskie, na którym uczyłam się toczyć. Przez pewien czas chodziłam też na indywidualne lekcje toczenia. Uczyliśmy się również lepić ręcznie, robiliśmy własne modele i formy odlewnicze. Na zajęciach - w miarę możliwości i zgodnie z założeniami semestralnymi - starałam się realizować większość swoich projektów właśnie w ceramice. I tak bawiłam się tym przez blisko 3,5 roku.

Po ukończeniu studiów przyszła rzeczywistość. Przez kilka lat pracowałam w gastronomii, a później jako projektantka opakowań. Moje drogi z ceramiką na ten czas całkowicie się rozeszły. Tęsknota była jednak tak silna, że przy ogromnym wsparciu najbliższych zdecydowałam się zaryzykować i założyć własną markę. Początkowo łączyłam to z pracą na etacie, później na pół etatu, aż w końcu całkowicie z niej zrezygnowałam i w pełni poświęciłam się ceramice i od początku 2025 roku zajmuję się już tylko tym.

Należę do osób, które wierzą, że warto próbować robić to, co się kocha - pracować z pasji i dla siebie. Wiem, że podjęcie takiej decyzji nie jest łatwe, sama zbierałam się do tego przez bardzo długi czas. Ale nie trzeba od razu rzucać się na głęboką wodę - wystarczą małe kroki, które można wprowadzać w codzienność. Ja miałam możliwość, więc z niej skorzystałam: razem z narzeczonym przerobiliśmy naszą piwnicę na pracownię, kupiłam swój pierwszy piec i zaczęłam próbować pchnąć to wszystko do przodu.

To był dla mnie stresujący moment, ale dziś wiem, że nie żałuję tej decyzji. Choć zdarzają się trudne dni i nie wiem, co przyniesie przyszłość  wierzę, że warto było spróbować.

Początkowo Pani ceramika była bardziej osobistą formą wyrazu. Co było pierwszym przedmiotem, który stworzyła Pani dla kogoś?

Na początku robiłam wiele różnych „bubli” i szczerze mówiąc - wielu z tych przedmiotów nawet nie pamiętam. Gdy uczyłam się toczyć i poznawałam techniki wypału, większość moich prac przypominała miski, czarki i inne drobne naczynka bez konkretnego zastosowania. Pojawiły się też pierwsze kolorowe kubeczki - wtedy toczone na kole.

Pamiętam, że pierwsze naczynia, z których byłam naprawdę zadowolona, podarowałam moim rodzicom. Choć zdecydowanie odbiegały stylem od tego, co tworzę dziś, miały w sobie swój niepowtarzalny urok. Każde z nich było inne i niekoniecznie miało konkretne przeznaczenie.

Moja mama natomiast świetnie je wykorzystała - niektóre służyły jako pojemniki na świece czy kadzidła, inne jako miseczki na stół lub do serwowania małych porcji jedzenia. To było dla mnie bardzo budujące doświadczenie  zobaczyć, że coś, co wyszło spod moich rąk, może być częścią codziennego życia bliskich mi osób.

Gdy działałam już jako marka, moim pierwszym poważnym naczyniem były czarki i małe talerze. Wszystkie swoje próbki zostawiałam sobie lub rozdawałam znajomym. Ale pamiętam swój wybuch radości kiedy pierwsza osoba złożyła u mnie zamówienie - to było coś nie do opisania, było to tak wspaniałe uczucie.

CudoTwory - ceramika Magadaleny

i

Autor: CudoTwory/ foto: KN Fotograf Szczecin/ Archiwum prywatne

Dojrzewająca koncepcja 

Czym dla Pani są „CudoTwory” i jak narodził się pomysł na nazwę marki?

Nazwa mojej marki dojrzewała we mnie naprawdę długo. Na początku funkcjonowałam pod nazwą „CUDO.ceramics”. Była to moja pierwsza próba uchwycenia tego, co robię. Jednak z czasem zaczęłam czuć, że ta nazwa jest mało charakterystyczna i trochę bezosobowa. Próbowałam się z nią oswoić przez jakiś czas, ale wciąż brakowało mi w niej tego pierwiastka, który nadawałby całości głębszy sens i charakter.  

Samo słowo „cudo” kojarzy mi się z czymś pięknym, wyjątkowym i może to zabrzmi nieskromnie, ale tak właśnie postrzegam swoje produkty. Dla mnie to małe cuda, które mają przynosić odrobinę szczęścia w szarej codzienności. Z kolei „twory” można interpretować dwojako: jako same produkty, ale też proces tworzenia ręcznego i świadomego. To słowo bardzo silnie odnosi się do rzemiosła, do całego procesu powstawania rzeczy.

Z kombinacji tych dwóch słów narodziła się nazwa CudoTwory dla mnie bardzo osobista i znacząca. Łączy w sobie zachwyt nad przedmiotem z szacunkiem do procesu twórczego. Co ważne, zależało mi na tym, żeby nazwa nie ograniczała się tylko do ceramiki ponieważ teraz  i coraz bardziej w przyszłości, chciałabym rozwijać markę również w innych kierunkach, korzystać z innych materiałów i próbować nowych rzeczy.

CudoTwory to dla mnie nie tylko marka, ale też sposób myślenia o przedmiotach, o rękodziele. To opowieść o pasji i uważności, z jaką podchodzę do tego, co robię.

Jakie były największe obawy, kiedy zaczynała Pani pracować nad własną marką?

Moją największą obawą były pieniądze - czy w ogóle coś zarobię, czy uda mi się cokolwiek sprzedać i czy to ma w ogóle jakiś sens? Z perspektywy czasu wiem, że myślenie tylko o pieniądzach na początku drogi twórczej to najgorsze, co można zrobić. Oczywiście, pieniądze są ważne, ale nie mogą być główną motywacją, jeśli chcemy zbudować coś naprawdę wartościowego.

Najważniejsze jest, aby odnaleźć swój styl, czerpać radość z tego, co się robi, lubić to, wkładać w to serce i ciężką pracę, i budować pewność siebie w tym co się robi. Pieniądze wtedy przychodzą jako efekt uboczny pasji i zaangażowania, a nie jako cel sam w sobie.

Musiałam też zmienić swoje podejście do perfekcjonizmu. Z natury jestem perfekcjonistką, a w rękodziele niezależnie od tego, jak bardzo się staramy, nic nigdy nie będzie w 100% idealne. Długo pracowałam nad sobą, żeby zaakceptować ten fakt i przestać się karać za każdą drobną niedoskonałość. Bo będą momenty, kiedy coś się nie uda i to jest całkowicie normalne.

Najważniejsze to się nie poddawać, próbować dalej i pamiętać, że to, co robimy, powinno nas cieszyć. Jeżeli ta radość znika, to znak, że warto się na chwilę zatrzymać i zastanowić, czy nadal idziemy w dobrym kierunku.

Przeczytaj także: Ceramika inspirowana naturą. Monika tworzy misy, wazony i… umywalki w kształcie żółwi!

Źródło inspiracji i znaczenie kolorów

Skąd czerpie Pani inspiracje? 

Szczerze mówiąc, nie mam jednej, konkretnej ścieżki czy sztywnej zasady, jeśli chodzi o inspirację. Czasami coś tworzę, bo mam gotowy pomysł w głowie i chcę go po prostu zrealizować. Innym razem siadam do pracy bez większego planu, przeglądam próbnik swoich kolorów i dobieram je intuicyjnie. Patrzę, co moim zdaniem do siebie pasuje i jaki efekt chciałabym uzyskać. Czasem skojarzenia budują się same, a czasem połączenie barw po prostu mi się podoba, bez większej historii czy głębszej idei się za tym kryjącej, a czasem chcę eksperymentować.

Zdarza się, że inspiruję się naturą, porami roku albo jakimś klimatem, który chcę oddać - stąd nastrojowe nazwy moich wzorów, jak „Zachód słońca”, „Rumieniec ziemi” czy „Wschód morza”. Ale równie często te nazwy pojawiają się dopiero po stworzeniu danej rzeczy - jako efekt skojarzenia z gotowym wzorem/połączeniem kolorów, a nie punktem wyjścia.

Nie ukrywam też, że nie wszystkie projekty, które tworzę, trafiają do sprzedaży. Wielokrotnie coś powstaje, ale nie przechodzi mojego „wewnętrznego testu” i trafia do szuflady. Lub też są rzeczy, które pojawiają się jednorazowo.

Na ten moment moja oferta nie jest bardzo szeroka, ale zależy mi na spójności, jakości i autentyczności. Od jakiegoś czasu staram się też myśleć sezonowo - dobieram kolory i realizuje projekty tak, by wpisywały się w klimat danej pory roku.

Inspiracje przychodzą z różnych stron - czasem z natury, czasem z nastroju, a czasem zupełnie znikąd.

Kolor odgrywa dużą rolę w Pani twórczości. Jakie znaczenie mają barwy w Pani pracach? 

Często żartuję, że na zewnątrz jestem monochromatyczna, ale mam kolorową duszę. Na co dzień ubieram się raczej w stonowane, ziemiste barwy - czerń, biel, szarości i brązy. Tak samo planuję urządzać przestrzeń do życia -  w neutralnych tonach. Ale kolory… kolory uwielbiam. Szczególnie w dodatkach, bo można je dowolnie, sezonowo i nastrojowo zmieniać.

Dla mnie kolor to sposób na przełamanie codziennej prostoty. Kiedyś wręcz bałam się kolorów – nie tylko w ubiorze, ale i w życiu. Uważałam, że do mnie nie pasują. Przez długi czas chodziłam wyłącznie na czarno. Dziś traktuję kolor jako coś co daje mi siłę, wyrazistość i świeżość. To mój sposób na przełamywanie barier.

W moich pracach kolor odgrywa główną rolę -  jest ona ważna nie tylko ze względu na estetykę, ale też stronę emocjonalną. Dobór koloru często wynika z nastroju, albo jest związany z jakimś klimatem. Wierzę, że kolory potrafią wpłynąć na nasze samopoczucie, podkreślać atmosferę wnętrza, a czasem nawet poprawiać humor.

Sama najczęściej wybieram zielenie, bo działają na mnie kojąco i uspokajająco. W przestrzeni nadaje to nieco harmonii i nie oszukujmy się -  wygląda pięknie. Nie gardzę również szalonymi połączeniami takimi jak różowy z pomarańczowym. To właśnie ich zestawienie stało się punktem wyjścia dla jednej z moich pierwszych prac -  „Zachód słońca”. Ten duet to dla mnie kwintesencja ciepła i romantyzmu.

W pracowni Magdaleny

Jak wygląda Pani proces twórczy?

Na początku bywało u mnie dość chaotycznie. Organizacja pracy sprawiała mi trudność -  chciałam zrobić wiele rzeczy na raz, na szybko, ale wszystko działo się zbyt impulsywnie. Z czasem zrozumiałam, że aby dobrze funkcjonować - zarówno w twórczości, jak i w codziennym życiu  potrzebuję struktury. Dlatego dziś podstawą mojego działania jest najprostsze i najbardziej pospolite narzędzie: lista zadań.

Codziennie rano staram się spisywać wszystko, co mam do zrobienia i aktualizuję to co udało mi się zrobić dnia poprzedniego - od większych spraw związanych z ceramiką, po zupełnie podstawowe obowiązki, jak zakupy czy odbiór paczki z paczkomatu. Dzięki temu nie tylko lepiej się organizuję, ale też odciążam głowę. Mam sporo innych obowiązków poza twórczością, więc zapisywanie wszystkiego to dla mnie klucz do zachowania równowagi.

Mój proces twórczy wygląda bardzo podobnie -  tu również stawiam na planowanie. Tworzę szkice, robię notatki, rozpisuję koncepcję, analizuję, co chcę stworzyć. Dobieram kolory na podstawie własnego wzornika. Jeśli nic mi nie pasuje, tworzę nowe próbki - aż znajdę idealne zestawienie. To etap, który bardzo lubię, bo pozwala mi eksperymentować i odkrywać nowe połączenia.

Taki proces trwa różnie -  czasami tygodniami, etapami,  a czasami tego samego dnia przechodzę od pomysłu do realizacji. Bywa też, że działam bardziej „produkcyjnie” -  tworzę rzeczy, które muszę uzupełnić w magazynie. To również wymaga odpowiedniego zaplanowania i pracy z wyprzedzeniem.

Choć dziś moje działania są znacznie bardziej uporządkowane niż kiedyś, nie rezygnuję ze spontaniczności. Czasami pracuję pod wpływem chwili, bo nagłe pomysły potrafią przynieść zaskakująco dobre efekty.

Najlepiej sprawdza się u mnie połączenie planu i przestrzeni na improwizację - mam wyznaczony kierunek, ale zostawiam sobie miejsce na intuicję, swobodę i eksperymenty.

Pani prace to połączenie formy i funkcji. Jakie znaczenie ma dla Pani, by finalnie przedmioty nie tylko pięknie wyglądały, ale również służyły codziennemu życiu?

To dla mnie bardzo ważne aby przedmiot był użytkowy. Od początku chciałam, aby moje prace nie tylko dobrze wyglądały, ale były też praktyczne -  po prostu wygodne w codziennym użyciu. Istnieje wiele pięknych przedmiotów, które w rzeczywistości są zupełnie nieporęczne -  nie wiadomo, jak je złapać, z której strony użyć, albo po prostu… nie da się z nich korzystać bez frustracji.

Moje główne produkty są proste, minimalistyczne i funkcjonalne. Zależy mi na tym, by dobrze leżały w dłoni, miały odpowiednią wagę, nie były zbyt toporne ani zbyt delikatne. Zanim coś trafiło do sprzedaży, robiłam testy  zarówno pod kątem estetyki, jak i wygody. Niektóre projekty zostają ze mną prywatnie, bo mimo ciekawego pomysłu nie spełniają moich oczekiwań użytkowych.

Mam też wrażenie, że dziś wygląd przedmiotu często staje się ważniejszy niż jego funkcja. Widzimy piękne kubki z ogromnymi, fantazyjnymi uszami, z których… nie da się pić. Albo miski i filiżanki tak ciężkie, że bolą nadgarstki przy podnoszeniu. Dla mnie to nie ma sensu. Design nie powinien wykluczać komfortu. Uważam, że sztuka użytkowa powinna służyć człowiekowi – nie odwrotnie. Dlatego w mojej pracy szukam balansu między formą a funkcją. Chcę, by każdy przedmiot cieszył oko, ale jednocześnie był wygodny i praktyczny. To właśnie takie rzeczy najbardziej cenię i takie staram się tworzyć.

Trudności w pracy z ceramiką

Jakie wyzwania napotyka Pani podczas tworzenia ceramiki?

Moim największym wyzwaniem jest cierpliwość. Ceramika uczy jej każdego dnia - często w dość surowy sposób. To proces wymagający ogromnego nakładu czasu, skupienia i uważności. Jednocześnie to dziedzina, która potrafi zaskoczyć  zarówno pozytywnie, jak i bardzo rozczarowująco.

Zdarza się, że tygodniami pracuję nad produktami, która znam i robiłam już wiele razy, a mimo to, przy finalnym otwarciu pieca okazuje się, że większość rzeczy się nie nadaje. Coś pękło, coś się odkształciło, szkliwo zareagowało inaczej, niż zakładałam. Czasami to są drobiazgi, które w trakcie pracy są zupełnie niewidoczne. Czasami wystarczy dosłownie odrobina za dużo szkliwa, by powierzchnia naczynia spękała. Albo odrobina za mało, i wtedy staje się miejscowo matowa, co wygląda nieatrakcyjnie. Tego się nie da w pełni przewidzieć. Można mieć doświadczenie, znać proces, znać swoje materiały -  a i tak ceramika potrafi zaskoczyć. Wymaga pokory. Czasem kilka tygodni pracy kończy się porażką, a nieudane produkty muszę wystawić na wyprzedaży albo w ogóle wycofać. To frustrujące, ale taka jest właśnie ceramika.

 Jednocześnie w tym wszystkim jest coś niesamowitego. Właśnie przez tę nieprzewidywalność  każdy udany wypał daje ogromną satysfakcję. To trochę jak nagroda za cierpliwość, za powtarzanie procesu, za niepoddawanie się mimo niepowodzeń.

Ceramika uczy tej cierpliwości, uczy odpuszczać w odpowiednim momencie i zaczynać od nowa kiedy wymaga tego czas. Dla osoby takiej jak ja, która z natury działa impulsywnie i chce mieć efekty „tu i teraz”, to naprawdę duże wyzwanie. Ale chyba właśnie dlatego tak bardzo mnie to wciągnęło.

CudoTwory - ceramika Magadaleny

i

Autor: CudoTwory/ foto: KN Fotograf Szczecin/ Archiwum prywatne

Cele i marzenia

Jakie ma Pani plany na nadchodzące miesiące? 

Rozwój, rozwój i jeszcze raz rozwój.

Z każdym miesiącem czuję się coraz silniejsza w tym, co robię, i mam w sobie ogromną chęć, by iść dalej, próbować nowych rzeczy, sięgać po inne techniki i formy i nie przestawać.

W najbliższych miesiącach planuję rozbudować kolekcję jesienną oraz zimowo-świąteczną. Pojawi się sporo nowych kolorów i detali, które wpiszą się w sezonowy klimat, ale oczywiście w moim stylu - z naciskiem na użyteczność, estetykę i dopracowanie.

Już niedługo ujrzy światło dzienne coś, na co bardzo się cieszę -  współpraca, która zaowocuje m.in. zestawami prezentowymi, idealnymi na jesienno-zimowe okazje.

Po dłuższej przerwie wracam również do biżuterii ceramicznej, która zawsze miała szczególne miejsce w moim sercu. Obecnie kończę pierwsze projekty, które już niebawem trafią do sprzedaży.

Chciałabym też wrócić do świec - ten temat nadal bardzo mnie inspiruje i mam nadzieję, że znajdę na to przestrzeń w nadchodzącym czasie.

Pomysłów mam dużo -  i jeszcze więcej planów. Mam nadzieje, że dużo z ich uda się zrealizować, jednak czas wciąż pozostaje moim największym przeciwnikiem, ale nie chcę działać w pośpiechu. Zależy mi na tym, aby wszystko, co tworzę, było przemyślane i dopracowane, nawet jeśli oznacza to, że niektóre rzeczy nie pojawią się idealnie w sezonie. Czasem coś, co miało pojawić się latem, ukaże się jesienią i to też jest w porządku.

Dzieła Magdaleny. Zdjęcia

Murator Remontuje #2: Jak zamontować instalację wodną w łazience?
Materiał sponsorowany
Materiał sponsorowany