Tracę głowę dla pigwówki. Domowe nalewki

2015-06-17 19:07

Wojtek Hernik, mistrz kowalstwa artystycznego, od trzydziestu lat przyrządza nalewki. Dla rodziny, znajomych i własnej satysfakcji. W tym też jest mistrzem. Choć sam nie pije, lubi trunkami częstować gości. I promienieje, gdy im zasmakują!

Redakcja: Wojtuś, jak to się dzieje że Ty, który nie pijesz alkoholu, robisz tak wspaniałe nalewki?

Wojtek Hernik: Gdybym pił, nie mógłbym ich przyrządzać. Ja je tylko próbuję i zaraz wypluwam. Ale poważnie. W dzieciństwie chorowałem na nerki i trunki są dla mnie zabronione. Jednak, podobnie jak moja babcia, lubię zabawić się w towarzystwie. Tyle że wódki nie znoszę i tego picia raz po raz do dna. Więc postanowiłem, że u mnie będzie się degustowało nalewki. Babcia mawiała, że nalewki robi się dla smaku i aromatu, chociaż potrafią czasem „sponiewierać”. Przyrządzała cudny likier z pomarańczy, mleka, cukru, wanilii, no i spirytusu. Gąsiorek stał na półce przy piecu i każdy, kto przechodził, musiał w nim zamieszać. Gdy po paru tygodniach filtrowała trunek, zbierałem palcem to, co zostawało na bibule - było piekielnie mocne.

Red.: Jak się tej sztuki nauczyłeś? Z czego robisz najlepsze nalewki?

W.H.: Z owoców przede wszystkim, rzadziej z ziół i roślin. Mam jednak w mojej piwniczce nalewkę z ruty - bardzo rozgrzewającą. Robię też listkówkę z młodych pędów i listków czarnej porzeczki. Uczyłem się z książek, a teraz własne doświadczenie mi podpowiada, która nalewka powinna „dochodzić” w słońcu, a która w zimnie. Stosuję też metodę prób i błędów. Część przepisów to moje własne, część znalazłem u znajomych albo wyszperałem w książkach. Mam 55 wyselekcjonowanych receptur.

Red.: Czym zachęciłbyś osobę, taką na przykład jak ja, która nie ma pojęcia o robieniu domowych alkoholi, do nastawiania nalewek? Można przecież kupić wyśmienite.

W.H.: Tym, że to jest misterium, zajęcie twórcze, które można wykonywać „z doskoku”. Wyrafinowanym trunkiem własnej roboty możesz błysnąć w towarzystwie. Niektórym się wydaje, że zmieszają sok z alkoholem i to już będzie nalewka. Prawdziwa powstaje wtedy, gdy owoce zalewa się spirytusem nie mocniejszym niż 70%, bardzo dobrej jakości. Robi się ją długo. Musi swoje odstać i dojrzeć jak dobre wino. Co roku robię jakieś pięć do dziesięciu nalewek. Z każdej odlewam litr i odstawiam do piwniczki, na później. Gdy nadarzy się okazja - ślub syna, chrzest wnuczki lub święta - otwieram odpowiedni rocznik. Jakaż to frajda!

SPRAWDŹ: przepis na kompot z truskawek!

Hity kolekcji Wojtka Hernika

W.H.: Babcia lubiła nalewki, ale nie miała ich tyle, co ja. W mojej piwniczce można skosztować 25 ich rodzajów. Jednak nie powinno się próbować na raz więcej niż pięciu, bo traci się wyczucie smaku. Nalewkami należy się delektować poza posiłkami, pijąc z malutkich jak naparstek kieliszków: najpierw ziołowe, po nich owocowe.

  • Jestem dumny z dereniówki. Każdy owoc (duża pestka, mało miąższu) przekłuwam igłą, aby alkohol mógł lepiej dotrzeć do środka, a potem mieszam z suszoną jagodą.
  • Pigwówkę robię inaczej. Najpierw duszę owoce, potem wykładam je na płótno i zbieram ściekający z nich sok (nie wolno wyciskać!) i właśnie ten sok zalewam spirytusem.
  • Ajerówka z korzenia tataraku zyskuje wiele, gdy długo się przegryza. W smaku jest specyficzna – dla amatorów.
  • Nalewka z czarnego bzu. Na przeziębienie robimy z Jolą syrop z kwiatów czarnego bzu. Zamieniłem go na wytrawną nalewkę. I dobrze wyszła.