Sprawiam sobie przyjemność. Stare srebra i porcelana

2009-04-09 2:00

Dorota Leszczyńska jest dekoratorką wnętrz i stylistką w pismach wnętrzarskich. Interesuje ją futurystyczny design, ale nie zobaczymy go w jej domu. Ma rodzinną skłonność do antyków. Zwłaszcza do starych sreber i porcelany. Zmysłowy barok to jej ulubiony styl

Moje Mieszkanie: Pani Doroto, czyści Pani już srebra stołowe do Wigilii?
Dorota Leszczyńska: Zawsze robię to wcześniej, tym rozpoczynam przygotowania do świąt.
M.M.: Dania z ryb na Pani stole będą miały specjalną oprawę – piękne platerowane półmiski i stare srebrne sztućce.
D.L.: Ryby nie są u mnie uprzywilejowane, bo w szufladach leżą sztućce do rozmaitych dań. Ale to prawda, że do ryb mam kilka kompletów i przy tym wyjątkowo pięknych.
M.M.: Widać, że lubi Pani też, żeby miały one trochę historii za sobą.
D.L.: To prawda. Kocham antyki, wychowałam się wśród nich. Mieszkałam z mamą w maleńkim mieszkaniu wypełnionym do granic możliwości starymi meblami, lustrami, obrazami. Wtedy byłam z tego powodu nieszczęśliwa, bo marzyłam o meblościance. Antyczną szafę oklejałam wycinkami z kolorowych magazynów, żeby ją unowocześnić.
M.M.: Teraz nie ma Pani niczego nowoczesnego poza sprzętem AGD, muzycznym i telewizorem.
D.L.: Wiele cennych przedmiotów odziedziczyłam po babci, która była historykiem sztuki, przed wojną prowadziła antykwariat w Krakowie. Przyjaźniła się z krakowskimi artystami.
M.M.: Dostała pani w spadku po niej nie tylko meble. Również upodobania.
D.L.: Miłość do antyków przyszła znacznie później, a co do spadku... Tuż po wojnie w swoim ogromnym krakowskim mieszkaniu babcia została zepchnięta wraz z rodziną do jednego pokoju. Pozostałe zajęli lokatorzy z kwaterunku. Źle to znosiła, więc pewnego dnia zostawiła wszystko i wyjechała za granicę. Po znacznej części jej zbiorów zostały tylko wspomnienia.
M.M.: Gdyby mogła zasiąść do wieczerzy przy stole nakrytym przez Panią, byłaby dumna z wnuczki.
D.L.: O tak. Dla mnie ważne jest to, co Francuzi nazywają l’art de table, czyli sztuka stołu. Właściwie mam już w kredensie wszystko, czego do jej uprawiania potrzebuję, ale wciąż ciągnie mnie do antykwariatów. Czasem nawet sprzedaję coś, czym się już nacieszyłam, aby kupić inne niezwykłe rzeczy. Otaczanie się nimi to wielka przyjemność. Ale gotować też potrafię. Zdradzę wam przepis na mój ulubiony sos do ryby.

Hity mojej kolekcji:

  • Komplet do herbaty z pozłacanego srebra. Pochodzi z Austrii i ma już ponad 150 lat. Przechowuję go w oryginalnej kasecie wyściełanej fioletowym jedwabiem. Składa się z tuzina łyżeczek, szczypczyków do cukru, sitka do przecedzania naparu i łyżki do nabierania suszu herbacianego z puszki. Dostałam go od męża w prezencie gwiazdkowym. Sprawił mi wielką przyjemność
  • Łyżeczki do cukru. Duża, w kształcie muszli, ażurowa służyła do posypywania cukrem pudrem ciast i owoców. Ta mniejsza jest  do kryształu, ma ciekawy trzonek i pozłacany czerpak.
  • Sztućce do podawania ryb. Mam kilka kompletów, każdy składa się z łopatki i widelca. Szczególnie dekoracyjne są łopatki: z reliefami, ażurami, specyficznie wyciętymi krawędziami Widelce są skromniejsze – obok zębów mają dziurki w różnych kształtach. Bardzo lubię angielski zestaw z trzonkami z mielonej kości.
  • Platerowany półmisek do ryb. Jest duży i bardziej efektowny od porcelanowego. Używam go przy okazji większych przyjęć.